Na stronie dobra-mama.pl mogą występować wpisy o charakterze reklamowym.

Dwie Siostry na Warszawskich Targach Książki 2016

Jak co roku na Warszawskich Targach Książki dużo się dzieje! Ten rok jest dla nas szczególny – obchodzimy 10. urodziny wydawnictwa, dlatego dzieje się jeszcze więcej! Na stoisku Dwóch Sióstr (83/C3) czekać będą na Was gorące nowości, słynne bestsellery i wielu autorów – JUBILEUSZOWĄ FABRYKĘ DEDYKACJI uświetni tym razem aż 22 autorów i ilustratorów, w tym dwóch gości zagranicznych: Klaas Verplancke, autor książki „Mus jabłkowy” i Thé Tjong-Khing – ilustrator bestsellerowej serii książek dla dzieci „Felek i Tola”. Spotkania i warsztaty z nimi – dla dzieci, ale i dla dorosłych! – odbędą się w wielu miejscach w całej Warszawie!

Klaas Verplancke (ur. 1964) – flamandzki ilustrator i autor książek dla dzieci i dorosłych. Już w dzieciństwie miał bliski kontakt ze sztuką – jego dziadek często zabierał go ze sobą, gdy wychodził w plener malować akwarele. Sam Klaas zaczął ilustrować podczas służby wojskowej, współredagując wojskową gazetkę. Ukończył grafikę reklamową i fotografię w akademii sztuk pięknych w Gandawie. Po studiach przez pewien czas pracował dla agencji reklamowych, projektując etykiety i plakaty promujące, jak sam mówi, „majonez, maść na hemoroidy i siatkę ogrodzeniową”, a po godzinach zajmował się ilustracją. W 1990 roku postanowił poświęcić się jej całkowicie i od tamtej pory pracuje na własny rachunek, tworząc ilustracje prasowe, ilustrując książki własne oraz innych autorów (poezję i prozę), a także ucząc ilustracji w Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych w Antwerpii. Mieszka w Brugii.
W swojej różnorodnej twórczości korzysta z wielu stylów i technik. Jej znakiem rozpoznawczym jest poczucie humoru, poetycka, surrealistyczna wyobraźnia oraz upodobanie do ilustrowania abstrakcyjnych pojęć i uniwersalnych emocji. Zdobył wiele krajowych i międzynarodowych nagród, których ukoronowaniem jest nagroda BolognaRagazzi (2001), nominacja do Nagrody im. Hansa Christiana Andersena w kategorii ilustracji (2006) oraz dziewięć nominacji z rzędu do Nagrody im. Astrid Lindgren za całokształt twórczości. W 2016 roku znalazł się w gronie pięćdziesięciu światowej sławy ilustratorów, których prace zaprezentowano na jubileuszowej wystawie „Artists and Masterpieces of Illustration”, zorganizowanej z okazji 50-lecia Targów Książki Dziecięcej w Bolonii. Jako ilustrator prasowy współpracuje m.in. z „New York Timesem”.
„Mus jabłkowy” to najgłośniejsza z jego książek. Dotychczas przetłumaczono ją na 14 języków. Autorska strona internetowa Klaasa Verplancke:

Klaas Verplancke opowiada o pomyśle na „Mus jabłkowy”

Przez minione 26 lat nauczyłem się między innymi tego, że historie potrzebują czasu, by urosnąć i dojrzeć. Pierwsze pomysły na „Mus jabłkowy” przyszły mi do głowy 10 lat przed publikacją książki.
Dzieci zawsze mnie fascynowały. Są silne i kruche jednocześnie; chętne, by poznawać, doświadczać, odkrywać i rzucać się nieustraszenie w nieznane – o ile wiedzą, że na końcu pełnej przygód drogi czekają na nie otwarte ramiona, w których odnajdą spokój, bezpieczeństwo, opiekę i pocieszenie. Tego oczekują od nas jako dorosłych, rodziców, nauczycieli… Chciałem uchwycić tę dwoistość w jednej historii i zacząłem pracować nad fabułą, w której osamotnienie spotykałoby się z otuchą.
Pierwsza, szkicowa wersja historii opowiadała o młodym niedźwiedziu polarnym, który budzi się ze snu zimowego. Jego matka wciąż śpi, jednak on nie chce już dłużej czekać i opuszcza przytulną jamę, by odkrywać świat na zewnątrz. Ale gubi się w tej bieli…
Punktem wyjścia kolejnej wersji było niemiłe uczucie opuszczenia w wielkim łóżku (to doświadczenie z mojego dzieciństwa, kiedy zostawałem u babci i musiałem spać w olbrzymim łóżku, w zaciemnionym pokoju pełnym dziwnych przedmiotów, obrazów i sepiowych fotografii). Stary dobry pluszowy miś pomaga w niej dziecku pokonać lęk przed przerażającym sypialnianym stworem.
Było jeszcze więcej wersji, które z łatwością zaczynałem, ale trudno mi było je skończyć. Zakończenie to najważniejsza część historii. Musi nawiązywać do początku, tak by opowieść mogła zatoczyć koło.
Kiedy urodziło mi się dziecko i sam zostałem ojcem, wszystko się zmieniło. Wokół mnie rozgrywały się proste, codzienne historie. W życiu dziecka każdy dzień jest wyjątkowy – tylu rzeczy trzeba się nauczyć… Każde pytanie, każda wątpliwość, każdy kłopot mogą być początkiem opowieści.
Moje doświadczenia uświadomiły mi, że bycie ojcem jest bardzo skomplikowane i nielogiczne, jeśli spojrzeć na to z perspektywy dziecka. Jak można być najdroższym przyjacielem i surowym i karzącym szefem jednocześnie? Mój syn odwracał się ode mnie, kiedy ja, jego najlepszy przyjaciel, byłem zły albo surowy. Uciekał i chował się, pełen złości, frustracji, zdezorientowany. Czuł się samotny, szukał nowego ojca… i to właśnie była historia, której szukałem przez lata, gotowa, na wyciągnięcie ręki. Ojcowie i synowie, rodzice i dzieci mogą być ze sobą bardzo, bardzo blisko – ale też bardzo, bardzo daleko. W takich chwilach ojciec musi otworzyć ramiona jak drzwi gościnnego domu, za którymi zostają złość i zmartwienia, gdy dziecko chce powrócić do swego przyjaciela.
I tak powstał „Mus jabłkowy” – książka obrazkowa o prawdziwym ojcu i prawdziwym synu, o prawdziwych rodzicach i prawdziwych dzieciach.

O warstwie graficznej książki

Myśląc o szacie graficznej, zacząłem od autoportretu mojego syna, który narysował go w wieku pięciu lat. Stanowił mój punkt wyjścia do szkiców.
Szkicowałem niebieskim długopisem. Guy Billout, któremu pokazałem moje szkice, zasugerował, bym zachował tę technikę i styl w ostatecznych ilustracjach. Ten pomysł bardzo mi się spodobał i stał się inspiracją dla rytmu barw, jaki zastosowałem w książce. Naprzemienne stosowanie ciepłych kolorów i chłodnego niebieskiego podkreślało ciepło i napięcie poszczególnych scen. W warstwie kolorystycznej spróbowałem więc osiągnąć swego rodzaju efekt falowania, posługując się akrylami i kredkami.
W tej książce widoczny jest też mój typowy, filmowy styl, z wielką dbałością o dopracowanie kompozycji, oświetlenia, powtórzeń i przejść (jak szczeble balustrady, które zmieniają się w drzewa na ulubionej rozkładówce mojego syna).
Pierwsza wersja książki była dłuższa, mroczniejsza; opowiedziana z punktu widzenia ojca. Skupiłem się na gniewie ojca i strachu dziecka. Wywołało to tak duży kontrast, że historia stała się naprawdę zatrważająca dla dziecka, a nie o to mi chodziło. Zmieniłem więc tę perspektywę na dziecięcą – i dodałem poszanowanie dla reakcji chłopca wobec ojca. Wiele musiałem usunąć, by osiągnąć prostotę i jasność przekazu. Dużo się trzeba narysować, żeby narysować niewiele.

O międzynarodowym odbiorze książki

Przyczyną międzynarodowego sukcesu „Musu jabłkowego” musi być fakt, że jest to bardzo uniwersalna opowieść, rozpoznawalna dla dzieci i rodziców z całego świata, którzy mają do czynienia z takimi samymi codziennymi sytuacjami. Najwyraźniej udało mi się osiągnąć w niej właściwą równowagę. Tak czy inaczej, najbardziej negatywne reakcje dotarły do mnie ze Stanów Zjednoczonych. W szczególności scenę z rozzłoszczonym ojcem, który zamienia się w małpiszona, oraz przejście przez las uznano za „zbyt przerażające”, „zbyt wyrafinowane”, „obraźliwe”….
Literaturę dziecięcą można postrzegać jako romantyczne medium społecznej czy/i religijnej edukacji i jako łatwą rozrywkę, ale można także traktować ją jako formę sztuki, która służy konfrontowaniu się, refleksji i dawaniu głosu niełatwym czasem tematom, emocjom czy myślom. Zawsze pracowałem zgodnie z tym drugim podejściem.

O dzieciach i tworzeniu dla dzieci

Picasso powiedział kiedyś, że całe życie próbował rysować jak dziecko. Dzieci to cudowne istoty, które zmieniają żółty krąg w słońce. Życie mogłoby być takie proste. Zazdroszczę im ich zuchwałości, ich beztroski i mądrej, prostej logiki, którą stosują, by poznać i zrozumieć świat, który je otacza. Nie są kruchymi istotkami, które trzeba chronić przed każdym konfliktem czy złem albo wychowywać w złudzeniu, że życie to świat jak z domku lalki Barbie. Wręcz przeciwnie, dzieci mają też swoją złośliwą stronę, szukają napięcia i przygody. Ich rysunki rozzłoszczonego taty są bardziej przerażające od moich.
Dzieci czasem czują się osamotnione, bywają wystraszone, rozzłoszczone, zagubione. Prawdziwe historie pomagają radzić sobie z prawdziwym życiem, przygotowując nas na kłopoty i budując naszą pewność siebie. Po to tworzy się książki i w ogóle sztukę. Rozpoznanie przynosi pocieszenie.
To historia musi znaleźć autora i czytelników, a nie na odwrót. Dlatego potencjalny czytelnik nigdy nie jest dla mnie punktem wyjścia w czasie pisania. Jest nim raczej punkt widzenia bohaterów mojej historii, który koniec końców zdeterminuje to, jakich czytelników ona przyciągnie. Gdy opowiadając o domu, opiszesz jego wartość, wymiary i konstrukcję, przyciągniesz innych czytelników niż wtedy, gdy opiszesz kolor dachówek albo kwiatki na tapecie.
W dyskusjach o tym, czy jakaś książka jest odpowiednia dla dzieci, zwykle wrzuca się wszystkie dzieci do jednego worka, tak jakby istniało coś takiego jak Dziecko. Tak jakby piekarz miał piec chleb dla określonego typu dzieci. Wystarczy zastosować to rozumowanie do dorosłych, by pokazać, jak jest absurdalne. Nie wszyscy dorośli rozumieją książki Kafki. A zatem książki Kafki nie są odpowiednie dla dorosłych.
Oceniając książki, opacznie rozpoczyna od założenia, że „nierozumienie” równa się „to mi się nie podoba”. „Wydaje nam się, że kiedy stajemy się dorosłymi, zaczynamy rozumieć zasady, ale tak naprawdę doświadczamy tylko zawężenia wyobraźni”, jak powiedział David Lynch.
Być może powinniśmy przyjąć, że „nierozumienie” rodzi fascynację i pobudza wyobraźnię, że opór stymuluje poszukiwanie rozwiązań i bardziej zniuansowane myślenie, że istnieje coś takiego, jak tajemnica, a dzieci intuicyjnie przyjmują, że muszą się uczyć, jeśli chcą dorosnąć. Pozwolę sobie zacytować Guusa Kuijera: „Jeśli nie chcemy się uczyć, wszystko staje się elitarne i niezrozumiałe, nawet otwieranie drzwi”.

O ilustrowaniu, patrzeniu i obrazach

Picasso powiedział kiedyś: “Istnieją artyści, którzy zmieniają słońce w żółtą plamę, ale są też tacy, którzy zmieniają żółtą plamę w słońce”. Chciałbym zaproponować wariację na temat tego cytatu: Istnieją ilustratorzy, którzy zmieniają słowo w obraz, ale są też tacy, którzy zmieniają obraz w uczucie lub myśl.
Rysowanie to odtwarzanie tego, co widzimy. Ale René Magritte miał rację: “To nie jest obraz”. To, co widzimy, to nie obraz, a wyobrażenie, wszyscy inaczej patrzymy na te same rzeczy i inaczej je sobie wyobrażamy. To dlatego narrator w “Małym Księciu” rysuje owieczkę w pudełku z dziurami. To, na co patrzymy, to tylko skorupa. To, co naprawdę ważne, jest niewidzialne.
Patrzymy, rozumiemy i czujemy. Na tym polega proces widzenia. Ten, kto rozumie ten proces, wie, jak używać wyobraźni.
Gdy ilustruję, staram się rysować to, co widzimy, gdy zamkniemy oczy, uchwycić w obrazach to, co niewidzialne. Wszystkie te uczucia, których doświadczamy, ale nie możemy ich w żaden sposób przedstawić. Jak narysować radość, samotność, zakochanie, nadzieję, żal? Jakie oblicze nadać tak abstrakcyjnym pojęciom, które są zarazem zaskakujące i natychmiastowo rozpoznawalne?
Dlatego zawsze długo zmagam się ze sobą, zanim faktycznie wezmę się do rysowania. Muszę długo zagłębiać się w opowieść, zanim będę w stanie coś z niej wydobyć. Obrazy wyłaniają się z chaotycznej masy myśli, wrażeń i wspomnień – i stopniowo nabierają kształtu. Droga od obrazu w głowie do końcowego efektu na papierze lub w książce jest długa, trudna i niezbadana. Jest to rodzaj przygody, bo nigdy nie wiadomo, jakie przeszkody się napotka. Ale zawsze wraca się z tej drogi do domu już jakoś zmienionym, nawet jeśli tworzy się książki już od 22 lat.
Milczenie obrazu jest ogłuszająco znaczące. To właśnie to tajemne miejsce, w którym czytelnik/patrzący i opowieść spotykają się ze sobą. Lubię ten intrygujący oksymoron, ponieważ jest on czymś w rodzaju doskonałej definicji istoty dobrej ilustracji (albo w ogóle obrazu). Mam na myśli ten brak odpowiedzi czy sugestię, która stymuluje bezgłośny proces myślenia i poszukiwania znaczeń, historii ukrytej za widocznymi warstwami obrazu. Ten szacunek dla tajemnicy, który każe nie dopowiadać wszystkiego, jest moim zdaniem jedną z kluczowych różnic pomiędzy drukiem a mediami elektronicznymi. Odbiorca bezgłośnego, statycznego obrazu musi stworzyć trzeci, czwarty i piąty wymiar we własnej wyobraźni. Co wydarzyło się przed obrazem, który widzę, i co wydarzy się po nim? W mediach elektronicznych wszystkie wymiary są już z góry określone.
Patrzeć znaczy wierzyć. Albo raczej: Patrzeć znaczy czuć, a czuć znaczy wierzyć. Dopóki to jest prawdą, nie jest ważne, co wydarzyło się naprawdę. W sztuka ilustrowania chodzi o to, by odbiorca wyobraził sobie, że obraz ma swoją własną wyobraźnię. Źródła: blog blaine.org

Thé Tjong-Khing

(ur. 1933) – jeden z najważniejszych i najwybitniejszych holenderskich ilustratorów. Urodził się na Jawie, w dawnych Holenderskich Indiach Wschodnich, w dużej, chińsko-indonezyjskiej rodzinie (stąd jego egzotyczne nazwisko Thé Tjong, w którym drugi człon – Tjong – jest chińskim nazwiskiem rodowym, jakie noszą wszyscy synowie w danym pokoleniu; Khing to imię). Studiował na akademii sztuk pięknych w Bandung na Jawie. W 1956 przyjechał do Holandii, gdzie podjął dalsze studia artystyczne. Karierę artystyczną rozpoczął jako rysownik komiksów. W 1970 po raz pierwszy zilustrował książkę dla dzieci, a kilka lat później porzucił tworzenie komiksów na rzecz ilustracji książkowej.
W ciągu ostatnich 40 lat zilustrował ogromną liczbę książek, w tym wiele tytułów najwybitniejszych holenderskich autorów. Jest również twórcą znakomitych autorskich książek obrazkowych. Zdobył wiele prestiżowych wyróżnień, w tym w 2010 roku Nagrodę im. Maxa Velthuijsa (Max Velthuijs Prijs), przyznawaną raz na trzy lata za całokształt osiągnięć w dziedzinie ilustracji, w 2005 roku Woutertje Pieterse Prijs przyznawaną za najlepszą oryginalnie niderlandzkojęzyczną książkę dla dzieci i aż trzykrotnie „Złoty Pędzel” (Gouden Penseel) – najważniejszą holenderską nagrodę dla ilustratorów książek dziecięcych. W 2008 roku był nominowany do nagrody im. Hansa Christiana Andersena.
Zilustrował wydane przez wydawnictwo Dwie Siostry książki: „Felek i Tola”, „Do zobaczenia, Felku i Tolu”, „Felek i Tola na wyspie” i „Felek i Tola i porywacze”. W Polsce ukazały się także jego autorskie książki obrazkowe „Gdzie jest tort?” i „Wielki piknik”.
Prywatnie jest znawcą sztuki filmowej – w latach 70. wiele razy wygrywał telewizyjne quizy z wiedzy o filmie. Strona internetowa artysty: http://www.thetjongkhing.nl/

„Za dużo wiedzy to przeszkoda”. Wywiad z Thé Tjong-Khingiem.

Ma pan prawie osiemdziesiąt lat, ale wciąż pan rysuje dla dzieci. Czy to trudne, stale musieć się wczuwać w ich percepcję, w świat ich przeżyć?
To prawda, że mam osiemdziesiąt lat, ale w głowie przecież ciągle mam trzydzieści lat, a jak rysuję – siedem. Jako dziecko uwielbiałem rysunki, naprawdę oglądałem je ze wszystkich stron. Wyobrażałem sobie: „Jakby tak wejść do tego domku… Ciekawe, jak wygląda w środku. A co zobaczę, jak zajrzę za to drzewo?”. Wciąż tak robię: rysując, opowiadam sam sobie historyjkę. W sposobie mojego myślenia niewiele się więc zmieniło od czasu, kiedy byłem dzieckiem. A jeśli mnie zapytać, dla kogo rysuję – nie mogę oczywiście rysować dla „dziecka”, jest ich przecież tyle, a każde inne. Rysuję dla siebie samego jako dziecka, wczuwam się w rysunek i wyobrażam sobie różne rzeczy. Musiałem kiedyś narysować obrazek reklamujący piwo: mężczyzna z kobietą mieli siedzieć obok siebie i rozmawiać, a całość miała nakłaniać do kupna piwa. To dopiero była męka; mnie potrzeba historyjki, kontekstu. Bo dwie gadające głowy, to za mało… [śmieje się]. Oczywiście skończyło się to klapą, nie potrafiłem skończyć tego zlecenia. A bardzo chciałem, bo na reklamie zarabia się dziesięć razy więcej, niż zwykle dostaję.
Wykładał pan również w Rietveld Academie (akademii sztuk pięknych im. Gerrita Rietvelda w Amsterdamie), ale trwało to bardzo krótko. Dlaczego?
Nie podobało mi się. Dostawałem na przykład do ręki rysunek kogoś, o kim wiedziałem, że bardzo się starał, dał z siebie wszystko, a mnie się ta praca kompletnie nie podobała. Co miałem komuś takiemu powiedzieć? Nie mogłem go wychwalać, a mieszanie z błotem uważam za okropne, zaś w udzielaniu samych technicznych wskazówek nie ma nic fajnego. Każdy może rysować, jak się mu podoba; mnie przeszkadzał mój własny smak. Męczyłem się. Kiedy widziałem i mówiłem na przykład: „ta noga nie wyszła dobrze”, a w odpowiedzi słyszałem: „ale mi właśnie o to chodziło”, to niewiele więcej mogłem na to powiedzieć. Skoro coś się chce, to trzeba to robić, i już.
Nauka rysunku bywa niebezpieczna. Trzeba z jednej strony okazywać stanowczość, nie dać się nagiąć, a z drugiej być otwartym na opinie innych. Jako nauczyciel nie potrafiłem też dokładnie powiedzieć, o co mi chodzi. Nie, nauczanie to już zamknięty rozdział.
Jednak sam uczył się pan rysunku, czy więc skorzystał pan na tym, czy może była to szarpanina i uciążliwe doświadczenie?
Tak, uczułem się parę lat w Indonezji, a potem parę lat w Holandii. W Indonezji byłem tak bardzo zamknięty na wszystko, co słyszałem, że nie rozumiałem połowy z tego, co do mnie mówiono. Niewiele więc z tej nauki wyniosłem, ale to z własnej winy. Kiedy zacząłem się uczyć w Holandii, pracowałem już od paru lat nad komiksami i sam chciałem się dokształcić. Wtedy też byłem otwarty na uwagi i rozumiałem, co chcę osiągnąć. Jeśli się nie wie, czego od ciebie chcą, niczego się człowiek nie nauczy.
Narysował pan książkę bez tekstu: Wielki piknik. Czy łatwiej pracuje się nad czymś takim, czy raczej nad typowymi ilustracjami, gdy trzeba podążać za autorem tekstu?
Pewien malarz, prawdziwy artysta, zapytał mnie kiedyś: „Jak możesz tak pracować na zlecenie? Ja muszę być zupełnie wolny”. Ale ja właśnie potrzebuję takich ram, by tchnąć życie w historię; powiedzmy, że należę do takiego rodzaju ludzi; „ten typ tak ma”. Oczywiście, słowa do pewnego stopnia mnie ograniczają. Jeśli autor pisze: „dziewczynka jest blondynką”, muszę bohaterkę narysować z blond włosami, ale mogę narysować ładną blondynkę albo brzydką. Za pośrednictwem ilustracji próbuję dać wyraz tekstowi.
Czy ma pan w tej dziedzinie jakieś wielkie autorytety, na których się pan wzoruje?
Nie wśród ilustratorów, raczej wśród malarzy. U ilustratorów dostrzegam same problemy, na przykład ktoś powinien biec, a na ilustracji to nie wyszło. Nie potrafię malować, więc może dlatego tak mnie intrygują malarze. Próbuję pojąć, czemu malarstwo tak mnie porusza, ale nie potrafię. Malarstwo pozostaje dla mnie tajemnicą.
Istnieją malarze, którzy nie umieją malować, a mimo to malują, to mi się bardzo podoba. Nogi są za długie, głowa czy noga zwisa gdzieś z tyłu, ale to takie uczciwe. Takiemu malarzowi nie staje na przeszkodzie cały szereg braków warsztatowych czy błędów. My – ja oraz inni lustratorzy – za dużo wiemy. Nam staje na przeszkodzie nadmiar wiedzy. Uczyliśmy się, rysując modeli, wiemy, jak zbudowany jest bark i łopatka. A taki malarz tworzy swobodnie, nie może rysować inaczej jak z siebie, bo tylko tak umie. Też tak czasem próbuję, ale oczywiście nigdy mi nie wychodzi. Gdy uda mi się trochę zbliżyć do tego wzoru, to już jestem zadowolony. Próbuję też przestać rysować moje postacie realistycznie, jak wcześniej w komiksach. Teraz wydaje mi się to nudne.
Co pana inspiruje?
Widziałem kiedyś film: cały ekran był zupełnie ciemny, ale gdzieś w kątku rozgrywało się coś zupełnie niesamowitego. I raptem to staje się moją inspiracją, myślę sobie wtedy: „też coś takiego zrobię”. Już nie pamiętam, jaki to był film, pozostało mi jego bardzo mgliste wspomnienie, ale takie rozwiązanie mogę wykorzystać. Jako ilustrator bardzo dużo myślę filmem, może stąd tyle ruchu w moich pracach. Mówię przede wszystkim o starych filmach; one siedzą mi w głowie. Przydawały się zwłaszcza w okresie, kiedy zajmowałem się komiksem, wtedy zdarzało mi się rysować całe sceny. Bo przecież w komiksie myśli się całymi fragmentami i sekwencjami ruchu.
Zdarza się, że muszę narysować kogoś, kto dziwnie chodzi, kuśtyka. I przypomina mi się, że wczoraj w sklepie widziałem kogoś, kto się tak poruszał. I go rysuję. Inspiruję się bez specjalnego szukania inspiracji. Widzę coś i po prostu to zachowuję, jak w pamięci komputera, by ponownie po to sięgnąć, kiedy zajdzie potrzeba. Nie wyruszam na poszukiwanie inspiracji, ale bardzo mało rzeczy znam na pamięć, więc szukam też obrazków w internecie. Wszystko, co nieożywione: stoły, krzesła najpierw sprawdzam pod względem budowy. Nie muszę tego sprawdzać, jeśli chodzi o ludzi czy zwierzęta. Reszty nie przechowuję w głowie. Zwłaszcza przeróżne urządzenia – auta, fabryki, maszyny do szycia – tych unikam jak ognia. Jakoś nie mam też przyjemności z ich rysowania.
Właściwie dlaczego nie rysuje już pan komiksów?
Bo to takie nudne! Bez przerwy rysuje się tych samych gości. Rysowałem komiks cykliczny „Arman & Ilva”, a więc wciąż z tymi samymi bohaterami. Ile lat to robiłem? Pięć, sześć? W pewnej chwili zaczyna się tego mieć powyżej dziurek w nosie. To również dowód, że nie jestem prawdziwym komiksiarzem. Bo są tacy rysownicy komiksów, którzy robią to przez 20 lat i wciąż czerpią z tego przyjemność. To ci prawdziwi, wybrańcy.
Pod względem otrzymanych nagród osiągnął pan już chyba wszystko. Czy stawia pan przed sobą jeszcze jakieś cele?
[ze śmiechem]: Więcej nagród. Nie, nie, na nagrody nie da się polować. Człowiek po prostu daje z siebie wszystko, a ktoś inny to ocenia. Ale muszę też wyznać, że pozostaje we mnie jakiś niedosyt w związku z tym, co robię. To nie ma nic wspólnego z nagrodami, to pochodzi z wnętrza. I zastanawiam się: czemu nagle teraz mnie to dopada? Za każdym razem poszukuję spełnienia i z każdym rysunkiem mam nadzieję je odnaleźć. Książka, którą teraz ilustruję, musi być lepsza od poprzedniej, po prostu tak m u s i być, a jak to się nie uda – to następna.
Czasem to nie wychodzi i jestem rozczarowany. Ludzie często mówią, że jestem perfekcjonistą, ale ja uważam, że trzeba zawsze dawać z siebie wszystko. Można to nazwać perfekcjonizmem, jak się chce, OK. Niech będzie.
Czy uznanie jest dla pana ważne?
Chcę, by mnie oglądano. To, co robię, musi się ludziom podobać, inaczej to nie ma sensu. To prawda, że w myślach rysuję dla siebie, ale potem zwyczajnie chcę, żeby to się wszystkim spodobało. A jak się nie podoba, co za niefart – muszę wymyśleć coś nowego.
Ale przeważnie się udaje?
Cóż, w dużej mierze, powiedzmy na 80, 90 procent. Nigdy nie wychodzi dokładnie tak, jak sobie człowiek zaplanuje, i często i tak muszę wymyślać coś innego. A czasem wychodzi przez przypadek; jeśli potrafię pogodzić się z jakimś rysunkiem, to już jest sukces. Zawsze pozostaje jednak to mgliste poczucie niezadowolenia. Ale, jeśli o mnie chodzi, jestem w stanie je znieść.
Tłumaczenie: Jadwiga Jędryas. Wywiad ukazał się w holenderskim czasopiśmie „Vooys” (2013, nr 31.3/4, s. 92–95). Else Boer i Fieneke Jochemsen
Szczegółowy harmonogram znajdziecie tu:

Wydawnictwo Dwie Siostry – wydawnicze premiery: 25 maja 2016

Aleksandra i Daniel Mizielińscy „Podziemnik”
Blok pełen twórczych zadań rysunkowych dla młodych odkrywców. Ciąg dalszy podziemnej przygody zapoczątkowanej książką „Pod ziemią, pod wodą”.
Wyrusz na rysunkową wyprawę w głąb Ziemi! Zaprojektuj kopalnię, zamień jaskinię w zębatego potwora i poprowadź tunel przez środek wielkiej góry. Skompletuj szkielet dinozaura, odwiedź podziemne miasto i upchaj pasażerów w tokijskim metrze. Rysuj i czytaj ciekawostki. Baw się i poznawaj świat!
Blok zawiera 36 plansz. Każdą z nich można łatwo wyrwać, by obdzielić zadaniami całą rodzinę. Na odwrocie plansz narysowane są podziemne zwierzęta do kolorowania.
Przedział wiekowy: 7+
ISBN: 978-83-64347-72-6
Format: 370 x 272 mm
Oprawa: miękka
Objętość: 72 strony
Termin wydania: 25 maja 2016
Cena: 32 zł (w tym 5% VAT)
Aleksandra i Daniel Mizielińscy „Podwodnik”
Blok pełen twórczych zadań rysunkowych dla młodych odkrywców. Ciąg dalszy podwodnej przygody zapoczątkowanej książką „Pod ziemią, pod wodą”.
Wyrusz na rysunkową wyprawę w głębiny mórz i oceanów!
Naucz się języka nurków, zaprojektuj okręt podwodny i wydobądź skarb z dna morza. Stwórz własną rafę koralową, znajdź najkrótszą drogę przez wrak Titanica i wyrwij się z macek ogromnej kałamarnicy. Rysuj i czytaj ciekawostki. Baw się i poznawaj świat!
Blok zawiera 36 plansz. Każdą z nich można łatwo wyrwać, by obdzielić zadaniami całą rodzinę!
Na odwrocie plansz znajdują się podwodne zwierzęta do kolorowania.
Przedział wiekowy: 7+
ISBN: 978-83-64347-75-7
Format: 370 x 272 mm
Oprawa: miękka
Objętość: 72 strony
Termin wydania: 25 maja 2016
Cena: 32 zł (w tym 5% VAT)
Aleksandra i Daniel Mizielińscy (ur. 1982) – graficy, twórcy książek i stron internetowych. Art dyrektorzy studia dizajnerskiego www.hipopotamstudio.pl. Autorzy wielu książek, m.in. „Miasteczko Mamoko”, „D.O.M.E.K.”, „Co z Ciebie wyrośnie?”, „Mapy”, ilustratorzy książek „D.E.S.I.G.N.”, „S.Z.T.U.K.A.” i „Gdzie jest wydra?”. Laureaci licznych nagród i wyróżnień przyznawanych za projekty książkowe i internetowe, w tym prestiżowego międzynarodowego wyróżnienia BolognaRagazzi Award 2010 za książkę „Co z ciebie wyrośnie?” oraz francuskiej Prix Sorcières 2013 i włoskiej Primo Andersen 2013 za „Mapy”.
Anthony Browne „Moja mama” i „Mój tata”
Dowcipne i wzruszające książki dla maluchów o mamie i tacie widzianych oczami dziecka. Wydanie kartonowe. Mój tata potrafi przeskoczyć księżyc i chodzić po linie. Jest silny jak goryl i wesoły jak hipopotam. Wielki jak dom i miękki jak pluszowy miś…
Moja mama jest świetną kucharką i genialną żonglerką. Potrafi śpiewać jak anioł i ryczeć jak lew. Jest piękna jak motyl i wygodna jak fotel…
Oto dwie urocze książeczki, w których zabawne wyliczenie niezwykłych zalet i zdolności mamy i taty staje się lekkim i przekonującym wyznaniem dziecięcej miłości. Maluchy odnajdą w nich najwspanialsze cechy własnych rodziców, a rodzice – chwytające za serce spojrzenie kochającego dziecka. Idealny materiał do wspólnej lektury, która rozbawi dzieci i wzruszy rodziców.
Anthony Browne (ur. 1946) – wybitny brytyjski autor i ilustrator książek dla dzieci, znany szczególnie ze swoich książek obrazkowych. Jest laureatem wielu prestiżowych międzynarodowych nagród i wyróżnień, m.in. najważniejszego wyróżnienia dla twórcy książek dziecięcych – przyznawanej za całokształt twórczości nagrody im. Hansa Christiana Andersena (2000) oraz dwóch medali Kate Greenaway. Jego książki zostały przetłumaczone na wiele języków, a jego charakterystyczny styl uwielbiają dzieci na całym świecie.
Przedział wiekowy: 1+
Format: 125 x 150 mm
Książka kartonowa
Objętość: 24 strony
Termin wydania: 25 maja 2016
Cena: 22,90 zł (w tym 5% VAT)

Ads Blocker Image Powered by Code Help Pro

Wykryto blokadę reklam!!!

Wykryliśmy, że używasz rozszerzeń do blokowania reklam. Prosimy, wesprzyj nas, wyłączając blokadę reklam.

Powered By
100% Free SEO Tools - Tool Kits PRO