Dzień z życia matki
Nikt nie mówił, że będzie łatwo… ale takich dylematów też się nie spodziewałam. Współczesny model rodziny, w którym to kobieta pracuje zawodowo, może i jest spełnieniem marzeń walczących o swoje prawa feministek, ale dla grona kobiet jest po prostu kieratem. Poranki nie wyglądają jak w telewizyjnych reklamach, gdzie uśmiechnięta, wymalowana mamusia nakłada z uśmiechem na twarzy świeżo przygotowane śniadanko i dolewa kawy mężowi. Poranki to raczej wieczna gonitwa i spoglądanie na zegarek. Trzeba odpowiednio zamaskować cienie pod oczami, które pojawiły się, gdy syn w nocy gorączkował i postawił na nogi rodziców. Włosy nie chcą się układać, a na ostatnich rajstopach akurat zrobiło się „oczko”. Drugie śniadanie dla siebie, dzieci i męża, coś dla każdego. Kawa, wypita w biegu, bo akurat maluszek wylał całą kaszkę na podłogę i trzeba jeszcze ten bałagan ogarnąć. O kanapkach rano można zapomnieć, bo nie ma czasu ani ich przygotować, ani zjeść. Potem but w podłogę i cicha nadzieja, że może korki nie będą tak duże jak zwykle, może Szef będzie w dobrym nastroju… Potem też nie jest lepiej. Na wejściu atakuje telefon stojący na biurku, a na skrzynkę wpływa masa maili, jakby inni ludzie cały wieczór i noc spędzili na wypisywaniu korespondencji. I tak już będzie do końca dnia w pracy. W trakcie trzeba na chwilę oderwać się myślami od pracy i opracować plan działania: zakupy, obiad, harmonogram prac domowych. Czasy, kiedy beztrosko mogłam pospacerować po sklepie już dawno minęły. Teraz z listą zakupów w dłoni, na piątym biegu pędzę między regalami, wypatrując najpotrzebniejszych artykułów. Z czegoś trzeba ten obiad ugotować. Rutyna zabija spontaniczność. Nawet gdy pojawi się przez moment myśl, żeby zrobić sobie dziś dzień dziecka, to zjadają mnie wyrzuty sumienia. Więc zamiast zamówić pizzę, staję w kuchni i pichcę jakieś przysmaki da naszej wesołej gromadki. Pewnie, że chciałoby się usiąść całą rodziną przy stole, zupełnie jak w telewizji. Ale mąż wraca z pracy późnym wieczorem, starsza córka ma lekcje tańca, a maluch już jęczy, że jest głodny. Więc obiad będzie znowu na raty i podgrzewany. Nie ma czasu nawet na króciutką sjestę. Jeszcze trzeba zrobić pranie, podlać kwiaty, spróbować namówić dzieci do posprzątania pokoju. A przecież młodsza córka zaraz będzie chciała wybudować ze mną wieżę z klocków, a starsza już nie może doczekać się bajki o królewnie. Mnóstwo innych spraw czeka na załatwienie. Kiedy w końcu maluszki leżą już w swoich łóżkach, a w domu nagle robi się dziwnie cicho i spokojnie, nastaje czas, żeby rozwiesić-zebrać pranie, poprasować, przygotować garderobę maluchom na następny dzień, podszykować obiad lub ogarnąć panujący bałagan. W filmach mamusie wykorzystują ten czas na relaksującą kąpiel, przy świecach lub kładą się na kanapie i z kieliszkiem dobrego wina, przyglądają się płomieniom ognia tańczącym w kominku… ach… Kiedy już w piżamie idę do łóżka i marzę o przytuleniu się do podusi, wyłania się kot i próbuje zwrócić na siebie uwagę, on też potrzebuje pogłaskania, świeżej porcji mleczka lub jakiegoś superkąska. Gdy w końcu udaję się w kierunku sypialni, zerkam jeszcze na zegarek. Przypomina mi się czas studiów i młodości. Bez dzieci, bez obowiązków, o tej porze zaczynało się życie nocne. Nieprzespane nocki nie były problemem, na wszystko był czas, człowiek był wolny i mógł pozwolić sobie na mnóstwo szaleństw. Zaglądam jeszcze do pokoju maluchów, żeby poprawić kołderki. Widzę te ich śpiące twarze i przechodzi mi tęsknota za tamtymi czasami. Wolę teraźniejszość… Te dwa maluchy może i dają mi w kość, ale obdarowują mnie taką paletą uczuć i doznań, że wszystko inne przestaje być ważne. Aż łza zakręciła mi się w oku. Poprawiam kołderki, całuję każde z nich i idę spać, aby jutro rano wstać.
Monika