Moje karmienie piersią. Dlaczego w końcu mi się udało.
Moje Karmienie Piersią
I karmili się długo i szczęśliwie.
Dosłownie jak w bajce. Tyle, że ta bajka dalej trwa przy czwartym dziecku.
Ale żeby to karmienie piersią się w końcu udało przeszłam długą i wyboistą drogę.
Początki
Kiedy zaszłam w pierwszą ciążę nie myślałam o tym jak będę karmić dziecko. Uwierzcie, nie mówiłam sobie “muszę” karmić piersią albo “o nie”, nie zamierzam. Szczerze?
W ogóle się nad tym nie zastanawiałam. Od początku ciąży mieliśmy tyle problemów i przeżyć zarówno ze mną jak i z dzieckiem, że kwestia karmienia piersią zeszła na dalszy plan.
Silne bóle brzucha, plamienia, wsteczna fala A, zły wynik testu PAPPa, amniopunkcja, cukrzyca ciążowa, kolka nerkowa, skurcze i zagrożenie przedwczesnym porodem w 32 tygodniu ciąży, małowodzie, słaby przyrost, spadek tętna dziecka do 50.
To wszystko i pewnie kilka innych, o których już nie pamiętam sprawiło, że w ogóle nie myślałam o karmieniu. Po wielu zapłakanych, nieprzespanych dniach i nocach
w mojej głowie było “będzie co będzie – ze wszystkim”.
Zaczął się poród. Po traumie jaka nastąpiła po moim pytaniu “czy on nie powinien płakać?” z przerażenia prawie i ja przestałam oddychać. Na szczęście później już było tylko lepiej. Gdy go już miałam przy sobie wszystko co wydarzyło się przez ostanie 9 miesięcy nie miało znaczenia. Był słodki, różowy, najpiękniejszy, nasz.
Karmienie piersią przyszło samo. Czasem lepiej, czasem gorzej ale szło.
Kryzys laktacyjny
Problemy zaczęły się w domu gdy przyszedł pierwszy kryzys laktacyjny. Oczywiście wtedy nie miałam pojęcia, że coś takiego istnieje. Wiedziałam tylko, że coś się dzieje nie tak. Pomoc miała przyjść od położnej – karmić co 3h, jak płacze po karmieniu to dać butelkę z mlekiem modyfikowanym. Nie jeść smażonego, surowych warzyw, ciemnego pieczywa a karmić się stekiem tych i innych bzdur wypowiadanych przez “fachową pomoc”.
-“Nie ma Pani pokarmu! No niech Pani spojrzy, jak ścisnę to ledwo leci”.
Błagam… Nie idźcie tą drogą! Jeżeli cokolwiek takiego usłyszycie to natychmiast zmieńcie położną. A najlepiej od razu zgłoście się do Certyfikowanego Doradcy Laktacyjnego.
U mnie – na zmianę – lekarz i położna wpajali mi te absurdy tak skutecznie, że zmarnowali moje karmieni piersią u dwóch synów. Nieświadoma młoda mama chce zrobić jak najlepiej dla swojego dziecka.
A kto może wiedzieć lepiej niż osoba z wykształceniem medycznym?
I trwało to długie miesiące. Karmiłam piersią, dawałam butelkę z mlekiem, odciągałam pokarm. Choć to może za dużo powiedziane. Próbowałam odciągać. Ale żaden z wielu laktatorów ręcznych nie był w stanie wycisnąć ze mnie więcej niż tylko kilka kropli. Podobnie herbatki laktacyjne i inne specyfiki – nie pomagały. Dziecko coraz bardziej denerwowało się przy piersi.
Znaleźliśmy wypożyczalnie laktatorów elektrycznych w szpitalu. Spróbowaliśmy. Pokarm popłynął! Eureka! Ale po wielu miesiącach prawie pustych piersi dziecko już nie pałało miłością do mojego karmienia. Dlatego po 6 miesiącach walki poddałam się. Całonocne ściąganie mleka dało mi w kość.
Walki ciąg dalszy
Przy drugim dziecku historia zaczęła się powtarzać i szybciej stwierdziłam, że to chyba nie dla mnie.
Zawiedziona, załamana. Potrzebowałam chwili przerwy. Przy trzeciej ciąży, którą prawie całą spędziłam w pozycji leżącej miałam sporo czasu na przemyślenia. Przeczytałam chyba każdy możliwy artykuł o karmieniu piersią.
Jednym z moich guru stała się Hafija.
Gdy urodziłam córkę wszystkie rady, które usłyszałam w dwóch pierwszych ciążach włożyłam między bajki.
Przede wszystkim posłuchałam siebie.
Wszystko co przeczytałam ułożyłam po swojemu w głowie. Karmiłam ile mogłam. Wszędzie, zawsze. Kiedy tylko dziecko chciało. Nie co trzy godziny, nie co dwie. Karmiłam czasem co kilkanaście minut, czasem co dwie godziny. A czasem dziecko kończyło jeść z jednej piersi i przykładałam do drugiej. Przede wszystkim uzależniałam to tylko od chęci dziecka.
Przy trójce dzieci zdarzało się nawet tak, że podczas spaceru patrzyłam na jedno dziecko bawiące się nad wodą, trzymałam drugie na “tronie” a trzecie karmiłam piersią. Gdy zdarzały się kryzysy po prostu karmiłam, karmiłam, karmiłam. Czasem takie maratony trwały dwa dni a czasem tydzień. A ile razy padałam przy tym ze zmęczenia to wiem tylko ja i mój mąż.
Krwawiące piersi, goiły się, znów krwawiły. Po kilku tygodniach dałam radę sobie ze wszystkim. Krwawiące piersi “wietrzyłam”, stosowałam kremy.
Karmiłam jak najwięcej na leżąco aby móc odpocząć razem z dzieckiem.
A gdy zajmowałam się pozostałą dwójką pomogła mi poduszka do karmienia. Przede wszystkim stworzyłam ją dla siebie. Stworzyłam poduszkę, dzięki której miałam wolne ręce i było mi o wiele wygodniej. Kilka razy ją poprawiałam aż idealnie pomagała mi w karmieniu. Mała leżała na niej a moje ręce ogarniały pozostałą gromadę.
Karmiłam córkę 1,5 roku. Gdy byłam w czwartej ciąży córka coraz rzadziej prosiła o pierś. Gdy wieczorem przed zaśnięciem przytulała się już tylko do piersi czułam dumę. Innymi słowy – byłam szczęśliwa. Dlatego, że posłuchałam siebie, że udało mi się karmić tyle ile chciała córka.
Przy czwartym dziecku karmienie było już tylko przyjemnością. Syn ma 14 miesięcy i karmimy się nadal. Bez problemów, bez stresów, z poczuciem spełnienia. Karmienie piersią nie spędza już mi snu z powiek. O moje niewyspanie dba już tylko syn prosząc w nocy o “cycy” <3.